Na łasce Anodiny


NA ŁASCE ANODINY

19 maja

Przewodnicząca MAK Tatiana Anodina : Komisja Techniczna MAK, w skład której wchodzą specjaliści Ministerstwa Obrony Rosji, ściśle współdziała z dużą grupą polskich ekspertów wojskowych i cywilnych, z Pełnomocnikiem Rządu Polski panem Klichem na czele. Już od pierwszego dnia polscy specjaliści uczestniczą we wszystkich aspektach dochodzenia, mieli i mają dostęp do wszystkich niezbędnych materiałów, zarówno na miejscu zdarzenia, jak i przy rozszyfrowywaniu "czarnych skrzynek". (...) Wspólnie zakończono prace nad rozszyfrowywaniem rozmów członków załogi, identyfikacja ich głosów została przeprowadzona przez polskich lotników. Pracę utrudniał wysoki poziom szumów, w tym zza otwartych drzwi od kabiny załogi. W celu oczyszczenia nagrania od szumów zastosowano specjalną posiadaną przez MAK aparaturę z unikalnym oprogramowaniem. Głosy członków załogi zostały dokładnie zidentyfikowane. (...) Ustalono, że w kabinie znajdowały się osoby, nie będące członkami załogi. Głos jednej z nich dokładnie zidentyfikowano, głos innej (lub innych) poddawany jest dodatkowej identyfikacji przez stronę polską. Jest to ważne dla śledztwa. (...) Podczas wizyty w MAK minister obrony narodowej pan B. Klich i minister spraw wewnętrznych - przewodniczący Komisji Rządowej Rzeczypospolitej Polskiej pan J. Miller zostali szczegółowo zapoznani z wynikami prac komisji. Wysłuchali oni nagrania rozmów załogi.

W trakcie tej samej konferencji przewodniczący polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich powiedział, że dodatkowe głosy w kokpicie zostały zarejestrowane na 16-20 minut przed zderzeniem z ziemią, a w jego ocenie, nie miały "decydującego wpływu na zdarzenie".


21 maja

Okazuje się, że Rosjanie na pożegnanie dali Klichowi niespodziankę, o której nie wspomnieli ani dziennikarzom na konferencji dwa dni wcześniej, ani jemu samemu przez te długie tygodnie wspólnej pracy. Okazuje się, że nie tylko 16-20 minut przed katastrofą, jak Klich myślał jeszcze dwa dni wcześniej, ale także na 1 minutę przed nią ktoś pilotów w kokpicie odwiedził. I - kto wie - może nawet wywierał presję. Klich co prawda nie może nic powiedzieć, bo mu Rosjanie zabronili, nie zabronili mu jednak insynuować, więc bez najmniejszych skrupułów rozwodzi się na temat wielce jego zdaniem prawdopodobnej - choć niewykluczone, że bezobjawowej - presji na pilotów ze strony - to też już wiemy - generała Błasika.

Edmund Klich : To nie jest bezpośrednia presja, że musicie wylądować (...). Ale jeśli jest głos na minutę przed i osoba jest, to znaczy świadomość obecności tej osoby, już jest jakąś formą tego, że jednak jest ważna sprawa i należy się starać wylądować. Ja bym tak odebrał, gdybym pilotował ten samolot. (...) Ale to, że ktoś jest jeszcze na pewno może mieć jakiś wpływ.

Swoją wypowiedź sprzed dwóch dni, kiedy zapewniał, że dodatkowy głos w kokpicie nie miał żadnego znaczenia a zarejestrowany został na ponad kwadrans przed katastrofą tłumaczył z rozbrajającą - zważywszy na jego funkcję i wagę każdego jego słowa w tej sprawie - szczerością.

Edmund Klich : Bo ja wtedy znałem rozmowę, która była prowadzona 16 minut przed zdarzeniem. Teraz wiem więcej, bo otrzymałem pełny zapis rozmów i teraz już bym tak kategorycznie nie stwierdził.

Jej, jak to dobrze, że już po kilku tygodniach Rosjanie zdecydowali się w końcu powiedzieć Klichowi o tej - być może bardzo ważnej - obecności w kokpicie dodatkowej osoby na minutę przed katastrofą! Mogli to co prawda zrobić dwa dni wcześniej, to by się przynajmniej chłopina nie wygłupił oświadczając dziennikarzom, że była tylko niemająca znaczenia rozmowa 16-20 minut przed katastrofą, ale lepiej późno niż wcale. Mogli mu przecież wcale nie mówić, dowiedziałby się z końcowego raportu, i byłoby jeszcze głupiej. A tak jest tylko trochę głupio, bo okazało się, że najwyższy polski urzędnik przy tym dochodzeniu nie został poinformowany o kluczowym ustaleniu, a Rosjanie w ramach pełnej otwartości powiedzieli mu co się działo na kwadrans przed katastrofą, ale już nie co ją bezpośrednio poprzedziło.

Fakt, że Klich, ani pewnie nikt inny z Polski, przez półtora miesiąca nie zapoznał się szczegółowo z oryginałami zapisów w kokpicie w ostatnich minutach lotu jest bardzo dziwny, zwłaszcza gdyby było na nich coś co pozwala zrzucić winę na załogę lub pasażerów. Jak najszybsze opublikowanie takich zapisów, a przynajmniej niezwłoczne poinformowanie o nich polskiej strony byłoby przecież w interesie Rosjan, bo przenosiłoby ciężar odpowiedzialności za katastrofę na pilotów, a oczyszczało z podejrzeń wieżę. Jeśli Rosjanie do dzisiaj nie udostępnili ani rozmów pilotów z wieżą, ani rozmów pilotów między sobą lub z pasażerami, to pewnie nie dlatego, że potwierdzałoby to ich tezę, że cała wina jest po stronie polskiej. Prawdziwy festiwal dezinformacji i insynuacji, jaki uprawia strona rosyjska świadczy o tym, że nie może sobie pozwolić na pełną otwartość. Ale obserwując reakcje polskich mediów coraz wyraźniej widzi, że wcale nie musi bo te wszystko łykną. Nawet jeśli okaże się, że dostaniemy tylko wybrane stenogramy rozmów, a resztę będziemy sobie musieli dopowiedzieć, bo dopowiemy sobie bardzo chętnie. Każdy po swojemu.

Czystą formalnością będzie więc chyba ekspertyza psychologa, który "na słuch" zbada i oceni poziom stresu pilota i się wypowie - był pod presją czy nie. Formalnością, bo Klich, który co prawda nie może absolutnie nic powiedzieć, mówi prawie wszystko. Już sama obecność Błasika była presją, a wie to stąd, że gdyby on był pilotem, czułby się pod presją. I wszystko jasne. Wysłanemu przez rząd psychologowi pozostaje tylko potwierdzić tę diagnozę, a że oceniać będzie wyłącznie na podstawie wiedzy o tym co pilot robił i jak tragicznie to się skończyło, oraz jego głosu, który usłyszy pierwszy raz w życiu i nie będzie miał żadnego porównania jak Protasiuk brzmi i jak się zachowuje w stresie, a jak bez, diagnoza raczej nikogo nie zaskoczy. Już dzisiaj możemy być pewni, że psycholog znajdzie ślady stresu u Protasiuka, bo trudno, żeby pilot wiozący najważniejsze osoby w państwie był wyluzowany lądując w niesprzyjających warunkach na słabo przygotowanym lotnisku. I nawet jeśli zapisy rozmów nie wykażą żadnych nacisków (a Klich ich nie znalazł, przynajmniej taki jest stan jego wiedzy na dzisiaj, kto wie o czym jeszcze ściśle z nami współpracujący Rosjanie mu nie powiedzieli, czekając na dogodniejszy moment), to wystarczy dość oczywista ocena psychologa, że pilot był zestresowany, żeby sobie dopowiedzieć resztę, czyli to kto go tak zestresował. Nawet jeśli nie werbalnie, to samą swoją obecnością. Do winnych (a tych jest już długa lista, i są to wyłącznie ofiary katastrofy) dołączy więc Błasik. Na pociechę dla jego rodziny - dołączy tylko dlatego, że jest on brakującym ogniwem niezbędnym do obarczenia winą zmarłego prezydenta.

Nie trzeba chyba dodawać, że rosyjska komisja Anodiny ostatecznie potwierdzi świetny stan techniczny rosyjskiego samolotu, bezawaryjną i niezawodną pracę serwisowanej w rosyjskich zakładach aparatury pokładowej, oraz bezbłędną obsługę przez rosyjskich kontrolerów lotu. Wina rozkłada się bowiem między polskiego prezydenta, polskich pilotów i polskie wojsko, które ich odpowiednio nie przygotowało. Do ustalenia zostają tylko proporcje, w jakich odpowiedzialność spada na każdego z nich.

I to wszystko bez mrugnięcia okiem przyjmie - tak jak przyjmuje do tej pory - strona polska, która z wdzięcznością przyjmie raport obciążający ją pełną winą za to co się stało. Pytać nie będą też dziennikarze, poza nielicznymi wyjątkami, bo przecież od miesiąca pracują nad taką właśnie wersją zdarzeń.

A ja po konferencji MAK coraz mniej rozumiem z tego śledztwa, ustalenia rosyjskiej komisji wydają mi się wewnętrznie sprzeczne. Bo jak to jest możliwe, że pilot po otrzymaniu z wieży prawidłowych danych określających jego wysokość i położenie względem pasa startowego, mając wszystkie urządzenia sprawne, po ustawieniu również sprawnego autopilota tak, żeby go w odpowiednim tempie sprowadził nad lotnisko, rozbija się ponad kilometr przed nim, i 15 metrów poniżej jego poziomu ? Czy to jest w ogóle technicznie możliwe jeśli wszystkie urządzenia były sprawne a wieża podała właściwe do określenia położenia dane? Nie jestem pilotem, ale na czuja wydaje mi się, że po wprowadzeniu poprawnych danych sprawny autopilot w działającym bez zarzutu samolocie nie miałby prawa znaleźć się tak daleko od lotniska i poniżej jego poziomu.

Ciekawa jest w tym kontekście wypowiedź pilota JAK-a, który wylądował w Smoleńsku tego samego dnia i do końca miał łączność z Tu, zwłaszcza w zestawieniu z wypowiedzią - tym razem anonimową - innego pilota.

***


Artur Wosztyl : Tupolew wcale nie lądował. Robił podejście do lądowania i w jego trakcie doszło do katastrofy. Podejście wygląda tak, że samolot zniża się do swojej minimalnej wysokości i wykonuje lot w kierunku lotniska. Jeżeli na tej wysokości w odpowiedniej odległości od drogi startowej ma kontakt wzrokowy z ziemią, może się zniżyć i kontynuować, nawet gdyby wieża podała mu gorsze warunki.

Gazeta Wyborcza : Wieża może zabronić lądowania ?

Artur Wosztyl : Kontroler zawsze może zabronić, w każdym momencie. Kieruje ruchem na lotnisku. Jest panem i władcą.

Gazeta Wyborcza : 10 kwietnia wieża powinna była zabronić Tu-154 lądowania ?
Artur Wosztyl : Nie chcę spekulować.

Gazeta Wyborcza : Ale skoro warunki pogodowe były poniżej minimum dla tupolewa, to znaczy, że on nie mógł lądować, czyli wieża powinna była mu tego zabronić.

Artur Wosztyl : Kontroler powinien dać jednoznaczną informację.

Gazeta Wyborcza : Jednoznaczną ?

Artur Wosztyl : Podać : "zabraniam podejścia".

Gazeta Wyborcza : Czemu Tu-154 myślał, że jest wyżej, niż był ?

Artur Wosztyl : Sytuacja musiała ich zaskoczyć. Czym, nie mam pojęcia i nie będę spekulował. Gdybyście rozmawiali z 10 pilotami, mielibyście 10 logicznych hipotez.

Gazeta Wyborcza : Ile jest wysokościomierzy w samolocie ?

Artur Wosztyl : W Jaku cztery : trzy barometryczne i jeden radiowy. Wskazania barycznego zależą od ciśnienia, jakie podaje wieża.

Gazeta Wyborcza : Czy to możliwe, by wieża podała błędne ciśnienie i dlatego piloci nie wiedzieli, na jakiej są faktycznie wysokości ?

Artur Wosztyl : Nie pamiętam, jakie ciśnienie podała wieża.

***


Gazeta Wyborcza : Niektórzy eksperci sugerują, że dezorientację pilotów mogła wywołać błędnie podana informacja o ciśnieniu panującym na lotnisku, co jest kluczowe dla ustawienia wysokościomierza barycznego. Czy to możliwe ?

Anonimowy pilot : W informacjach ujawnionych przez komisję brak jest na razie danych o ciśnieniu, które kontroler ze Smoleńska przekazywał załodze. Nie ma też informacji, jakie ciśnienie ustawiła załoga na wysokościomierzu barycznym. Oczywiście to może mieć wpływ na wypadek - źle ustawiony wysokościomierz może wskazywać np. większy pułap, niż samolot ma w rzeczywistości. Niezależnie jednak od tego załoga dysponowała jeszcze radiowysokościomierzem i systemem TAWS ostrzegającym przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi.

Gazeta Wyborcza : Jak działa lotniskowy radiolokator, jaki był w Smoleńsku ? Czy tu mogło kryć się źródło błędu ?

Anonimowy pilot : Dzięki radiolokatorowi kontroler obserwuje położenie oraz wysokość samolotu względem pasa i wydając przez radio komendy pilotowi, prowadzi go w kierunku lotniska. To starszy system niż ILS, obecnie coraz rzadziej występujący. Trudno powiedzieć, jak działał 10 kwietnia, wciąż nie mam precyzyjnych informacji, czy piloci korzystali z dwóch radiolatarni, czy byli prowadzeni przez kontrolera obsługującego radar precyzyjnego podejścia. Mogli też korzystać zarówno z radiolatarni, jak i z komend kontrolera.

***


Tyle piloci. Jak widać mnóstwo znaków zapytania można znaleźć nawet w Gazecie Wyborczej, jeśli więc ktoś w sprawie katastrofy nie ma żadnych wątpliwości, to wcale nie dlatego, że nie ma do nich powodu, ale dlatego, że zdecydował się je ignorować. Ciągle przecież nie wiemy nic, niewiele wie nawet Klich, któremu Rosjanie skąpią najważniejszych informacji i o tym, że w kokpicie minutę przed katastrofą była piąta osoba a jej obecność może mieć znaczenie dla oceny przyczyn, raczyli go poinformować dopiero po tym, jak zrobił sobie z gęby cholewę zapewniając opinię publiczną, że rozmowa miała miejsce 16-20 minut przed i była bez znaczenia. Po półtora miesiąca od katastrofy nie wiemy wiele ponad to, o której się wydarzyła (to i tak spory sukces, zważywszy na to ile trwało ustalanie tego drobiazgu z dokładnością większą niż 10 minut). I raczej nie dlatego, że tylko tyle ustalono. Po prostu tylko tyle zdecydowano się nam ujawnić. Na razie. Bo pewnie w miarę zbliżania się wyborów prezydenckich będziemy się dowiadywać więcej, a za każdym razem będą to wyłącznie interpretacje niemożliwe do zweryfikowania. Jakiś tydzień przed wyborami dowiemy się pewnie czegoś sensacyjnego o rozmowie prezydenta z bratem, a może tylko usłyszymy, że jeszcze trzeba wykluczyć ponad wszelką wątpliwość, że to Jarosław namówił brata, aby ten naciskał na lądowanie. Spin doktor Platformy na swoim blogu już wskazuje kierunek w którym pójdzie narracja. Nawet jeśli nie uda się ludzi przekonać do współsprawstwa Jarosława, to może się przynajmniej uda go wreszcie tymi insynuacjami sprowokować do jakiejś ostrzejszej wypowiedzi.

Niepozorna Tatiana Anodina może się stać kluczową osobą w tej kampanii wyborczej. Niestety, za naszym pełnym przyzwoleniem bo sami się dajemy tak upokarzać.


Gazeta Wyborcza : Tupolew wcale nie lądował
Gazeta Wyborcza : Pytania i odpowiedzi w sprawie lotu Tu-154


Kataryna
Salon24, 23-05-2010.
Źródło



0 komentarz(y):