My i Oni


MY I ONI

Minęły prawie trzy miesiące, a w naszych myślach nie zmieniło się nic. Mimo że zdążyliśmy już się bawić, żartować, zachorować, mieć zwyczajne kłopoty w pracy, remont w domu, wymyśliliśmy wakacyjne plany. A forsycja, która zakwitła w dniach smoleńskiej tragedii, dawno przekwitła. To nic nie zmieniło. Dla nas czas się zatrzymał.
Jesteśmy tacy sami jak na ulicach wokół Pałacu Prezydenckiego 10 kwietnia. Jak wtedy, gdy spóźnione kwiaty spadały na przejeżdżającą ulicami stolicy trumnę Marii Kaczyńskiej. I gdy ryk krakowskiego rynku „Lech Kaczyński – dziękujemy !” odbijał się echem od zabytkowych kamienic.

Dni, w których wybuchła wolność

Dni, z których zdjęcia zamieszczamy obok, były dniami wybuchu wolności. Tak, właśnie wolności, czyli odrzucenia atmosfery strachu przed tym, by mówić prawdę. Ten strach to jedna z głównych cech konstytuujących posowiecki system. Strach przed tym, że w kraju, którego właścicielami są oni, płaci się za mówienie prawdy utratą pracy, brakiem możliwości awansu własnego i rodziny, kłopotami ze związaniem końca z końcem, opinią wariata.
Gdy ten strach nagle zniknął, okazało się, że jest nas wielu. Widzieliśmy, jak pielęgniarka z prowincjonalnego szpitala i jej chłopak mówią do kamery, co myślą – nie zastanawiając się, czy przy najbliższej redukcji etatów zwolni ich za to dyrektor. Jak prawdę w oczy walą aktorzy ze znanych seriali, których środowisko zawodowe należy do najściślej kontrolowanych przez establishment. Jak niektórzy nasi koledzy dziennikarze, na co dzień ostrożnie ważący słowa, nagle zaczynają mówić o rzeczywistości, używając pojęć „my” i „oni”. Słyszeliśmy słowa ludzi, którzy przyszli pod pałac przeprosić za to, że nie bronili prezydenta, gdy hołota dookoła rechotała z niego.
Skoro tamci w Smoleńsku oddali życie, to nasze małe kalkulacje życiowe, które każdy z nas na co dzień robi, straciły sens. Kiedy w krakowskiej katedrze mały Jarosław Kaczyński stał osamotniony wśród wielkich, dumnych kardynalskich kapeluszy i niemrawych oficjeli, miał za sobą cały krakowski rynek i tłumy na Błoniach.
Zanurzyliśmy się w tłum ludzi nieprzywykłych do kalkulacji, przynoszących setki ton zniczy, kwiaty, dziecięce laurki. Jak prezydencki lekarz, który stał kilkanaście godzin w kolejce do pałacu. Jak pan, który specjalnie przyleciał z Chicago. Jak tłumy harcerzy. Jak ci, co przyjeżdżali z drugiego końca Polski wieczorem, stali całą noc, by przed południem móc na moment uklęknąć przed trumnami. Starzy, młodzi, moherowi i długowłosi. Dla tych młodych było to nierzadko pierwsze wielkie wydarzenie narodowe, w którym świadomie uczestniczyli.
Nie zapomnę kartki pod warszawskim pomnikiem prymasa Wyszyńskiego: „Kochani Polacy ! Czy można przygotowywać na oczach świata tak haniebną zbrodnię i być bezkarnym ?”. Obok daty Katynia – tego z 1940 i tego z 2010 r. Warszawska ulica nie uwierzyła w przypadek. Za wiele rzekomych przypadków przechowuje w zbiorowej pamięci.

Hańba tym, co odpuścili śledztwo

Po tych niespełna trzech miesiącach jesteśmy tacy sami, ale jest nam trudniej. Bo zawiodły nas nasze władze. Nie zapomnimy im tego. Na zawsze zapamiętaliśmy nazwiska tych, których obowiązkiem z racji powierzonych im przez naród zaszczytnych stanowisk było walczyć, by śledztwem w sprawie tragedii zajęła się międzynarodowa komisja złożona z najlepszych światowych specjalistów, a nie kagiebiści. Nasi rządzący nas zdradzili – nie ma w tych słowach ani odrobiny przesady.
Tę zdradę władzy niektórzy wsparli piórem i słowem. Nie brakło tu zaskoczeń. Podczas tych trudnych dni przyzwoicie zachowali się niektórzy politycy SLD czy ludzie z „Krytyki Politycznej”. Najgorzej, co stworzyło na pokolenia bariery nie do przeskoczenia, środowiska „Gazety Wyborczej” i „Polityki”.
Nie wyobrażam sobie, bym mógł podać kiedykolwiek rękę autorom tekstów sugerujących, że aktorzy płakali pod Pałacem Prezydenckim za pieniądze. Tym, którzy tak dobierali zdjęcia na portalu internetowym, by z tych, którzy tam byli, zrobić ciemną hołotę. Gnojkowi atakującemu Martę Kaczyńską. Opływającym w kasę celebrytom zgrywającym buntowników, wykrzykującym nad Jarosławem Kaczyńskim, który stracił brata i ma ciężko chorą matkę, że dąży „po trupach do celu”. Panu od dystrybucji filmu Ewy Stankiewicz. Grającemu nonkonformistę frajerskiemu przydupasowi salonów, który nagrał piosenkę atakującą Janka Pospieszalskiego za to, iż pokazał tę przebudzoną wolność i że wbrew powszechnemu na salonach tchórzostwu i znieczulicy domagał się prawdy.
Potrafimy się za to odwdzięczyć. Za rok albo trzydzieści. Grubej kreski nie będzie. Nasza religia uczy przebaczania wrogom, ale nie amnezji.

Oni są wśród swoich

Nie wiemy, jakie owoce przyniesie w nieodgadnionej przyszłości smoleńska tragedia. Wiemy, że jest nas dużo, ale nie wiemy, czy wystarczająco dużo. Jakie wobec tego słowa pocieszenia możemy dać dziś tym, których tragedia dotknęła najsilniej ? Tym, których haniebnie zdradziły władze i opiniotwórcze elity ?
Wśród setek wpisów blogerów znalazłem jeden niezwykły – inżyniera, blogera rexturbo na Salonie24. Opisuje on ostatnie chwile lotu Tu-154 tak, jakby był jednym z jego pasażerów. „Byliśmy tuż nad czubkami sosen, a jeszcze nie było widać pasa lotniska. Trochę się przestraszyłem... Słychać było odgłosy niepokoju... Ale za chwilę już było dobrze... Nagle, jakiś kobiecy głos, chyba Pani Gęsicka powiedziała – spokojnie, wszystko jest jak trzeba, zaraz wysiadamy do powitania... Za oknem stały szeregi. Tysiące polskich żołnierzy... Pierwszy wychodzi Prezydent. Orkiestra gra «Jeszcze Polska nie zginęła», słyszę komendy oficera, a za chwilę równy okrzyk kompanii honorowej – Czołem Panie Prezydencie. Jesteśmy wśród swoich... W końcowych scenach «Titanica» jest piękna sekwencja, kiedy zmarła bohaterka filmu wchodzi do wspaniałej sali balowej statku, a tam czekają na nią uśmiechnięci i szczęśliwi dawni znajomi i przyjaciele”.
Oni są już wśród swoich. Przez tę tragedię Pan Bóg chciał powiedzieć im, w szczególności tym zabiegającym od dziesięcioleci o pamięć Katynia, prześladowanym w PRL, pomijanym w III RP, mającym poczucie porażki, nierzadko już schorowanym – właśnie Wy wypełniliście swoją misję – „Bądź wierny. Idź”. Wy macie prawo stanąć z czystym sumieniem obok pokolenia, którego elity oddały życie w Katyniu, a wyśmiewany prezydent ma prawo przyjąć meldunek od oficerów tamtej Polski.
To także przesłanie dla nas, którzy z jakichś powodów zostaliśmy na tym świecie.


Piotr Lisiewicz
"Gazeta Polska", 30-06-2010.



0 komentarz(y):