To nie był typowy wypadek


TO NIE BYŁ TYPOWY WYPADEK


"Katastrofa typowa, niestety" - pisze dziś w "Gazecie Wyborczej" Władimir Gierasimow, "wybitny rosyjski ekspert od katastrof lotniczych". My, wbrew stanowisku panom z Kremla, Moskwy i ul. Czerskiej w Warszawie, wciąż będziemy przypominać, dlaczego katastrofa pod Smoleńskiem nie była TYPOWYM wypadkiem.

"To był typowy wypadek" - tak "Gazeta Wyborcza" zapowiedziała niedawno cykl tekstów, mający, jak można przypuszczać, przygotować czytelników do lekkiego przełknięcia mającego się wkrótce ukazać raportu MAK. Na pierwszy ogień poszedł Władimir Gierasimow. Z jego artykułu w "Gazecie Wyborczej" wynika, że ten "wybitny rosyjski ekspert" już wie, co było przyczyną katastrofy.

Jeśli wziąć pod uwagę tylko wymienione już fakty oraz to, że w pułku wożącym polskich VIP-ów nie było programu treningów załóg, technologii współdziałania członków ekip, treningów na symulatorach, a doświadczenie lotników było niedopuszczalnie małe - to jasne się staje, że główną przyczyną katastrofy są poważne błędy w organizacji lotów, a to ona jest fundamentem bezpieczeństwa rejsów.

Natomiast przyczyną bezpośrednią była klasyczna, niestety, pomyłka pilotów, którzy odwrócili swą uwagę od przyrządów i przez okna zaczęli szukać kontaktu wizualnego z ziemią - czytamy w "Gazecie Wyborczej".

Także Jarosław Kurski, wicenaczelny "Wyborczej", zna już okoliczności katastrofy: Oto przyczyny: słabe wyszkolenie pilotów, niejasny status lotniska, spóźnienie, pośpiech, presja, stare karty lotniska, mgła, polityczne znaczenie wizyty, brak "lidera" na pokładzie, niejasny status lotu, wąwóz, determinacja, by lądować za wszelką cenę...

Niezależna.pl, wbrew stanowisku panom z Kremla, Moskwy i ul. Czerskiej w Warszawie, wciąż będzie jednak przypominać, dlaczego katastrofa pod Smoleńskiem nie była TYPOWYM wypadkiem.

Pierwsza - i chyba najbardziej fundamentalna sprawa - to zachowanie się samolotu i załogi Tu-154 w ostatnich minutach lotu. Nastąpiła wówczas sekwencja tak dziwnych zdarzeń, że wydaje się nieprawdopodobne, by mogły być zbiegiem okoliczności. Najpierw samolot zboczył z kursu i ścieżki podejścia, potem otrzymał mylne sygnały naziemnej radiolatarni naprowadzającej samoloty na pas, a następnie nieprawdziwe informacje wieży o położeniu maszyny. Czy tak wygląda typowy wypadek?

Prędkość opadania - 14 m/sek. w ostatniej fazie lotu utrzymująca się do wysokości 20 metrów - wskazuje, że samolot spadał niemal lotem nurkowym. Co ciekawe - maszyna zaczęła gwałtownie tracić wysokość dwa kilometry przed pasem, tuż po tym, jak drugi pilot wydał komendę podniesienia Tu-154, mówiąc: "Odchodzimy". Rozpowszechniana na forach internetowych sugestia (powtórzona nawet przez prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta), że mogło to być "Podchodzimy" [do lądowania], jest absurdalna. Żaden z pilotów, z którymi rozmawialiśmy, m.in. kpt. Janusz Więckowski, nie uznał jej za możliwą choćby z jednego względu - komenda "Podchodzimy" w ogóle nie jest używana.

A zatem piloci "odchodzili", czyli próbowali się podnieść, tymczasem samolot zaczął gwałtownie opadać. Zdaniem wspomnianego już kpt. Janusza Więckowskiego, który na tupolewach latał wiele lat, piloci musieli z jakiegoś powodu utracić wpływ na zachowanie maszyny. Samolot robił wówczas próbne podejście, by ocenić warunki do lądowania, ze wschodu na zachód. Jak wynika z wykresu zawartego w karcie podejścia lotniska Smoleńsk-Siewiernyj, samolot powinien znajdować się: w odległości 10,41 km na wysokości 500 metrów, w odległości 6,10 km na wysokości 300 metrów, w odległości 1,1 km – 70 metrów (taka jest, zgodnie z kartą podejścia tego lotniska, wysokość decyzyjna, na której pilot musi rozstrzygnąć, czy są warunki do lądowania, czy z niego zrezygnować). Około kilometr od pasa lotniska Tu 154 był jednak nie tylko na lewo od pasa o około 40 m, ale także na wysokości zaledwie około 8 metrów. Co było powodem takiego zachowania maszyny?

Według Marka Strassenburga Kleciaka, pracującego w Niemczech polskiego specjalisty ds. systemów trójwymiarowej nawigacji i oraz Hansa Dodla, niemieckiego eksperta ds. nawigacji i wojny elektronicznej, autora książki Satellitennavigation, załogę mogło wprowadzić w błąd użycie tzw. meaconingu. Meaconing polega na nagraniu sygnału satelity i ponownym nadaniu go (z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą) na tej samej częstotliwości w celu zmylenia załogi samolotu.

Załóżmy jednak, że piloci oszaleli i chcieli, np. pod wpływem Lecha Kaczyńskiego, "zanurkować" wbrew zdrowemu rozsądkowi i własnym komendom. Dlaczego jednak wieża do końca podawała im błędne dane? Kontrolerzy w Smoleńsku cały czas przekazywali bowiem pilotom informacje, że lecą oni prawidłowo.

- Nie mam wątpliwości: informacje kontrolera ze stenogramu: 10.40.13–4 na kursie i ścieżce, 10.40.26–3 na kursie i ścieżce (przy założeniu, że stenogram mówi prawdę) były ewidentnie niezgodne z rzeczywistym położeniem samolotu – mówił nam wieloletni kontroler wieży na Okęciu.

Jego zdaniem kontroler, który był przekonany o właściwym działaniu radaru, powinien zacząć się niepokoić, kiedy na dwóch kilometrach od progu pasa nie widział samolotu. A wiedział przecież, że nieuchronnie zbliża się moment decyzji. Kontroler musiał więc być przekonany o właściwym położeniu samolotu albo ktoś go zmusił do takiej wypowiedzi.

Np. komenda "Horyzont, 101" (oznaczająca polecenie odejścia na drugi krąg, czyli zrezygnowania z podejścia), padła co najmniej 5 sekund za późno, gdy samolot był na wysokości... 20 metrów.

Pilot Jaka 40, mjr Artur Wosztyl, który wylądował wcześniej i słyszał rozmowy wieży z pilotami Tu 154, zeznał w prokuraturze, że wieża w Smoleńsku podała pilotom polskiego Tu-154, gdy dolatywał do lotniska: „zejdźcie do 50 metrów. Jak na wysokości 50 metrów nie zobaczycie pasa, odlatujcie”. Samolot był już wówczas na fałszywej ścieżce, w głębokiej na 60 m dolinie. Cytowane przez Wosztyla słowa kontrolera brzmią inaczej w przygotowanych przez Rosjan stenogramach - prawdopodobnie zostały sfałszowane. Czy to też przemawia za wersją o typowym wypadku?

Do dziwnego zejścia z kursu i ścieżki, mimo trzech wysokościomierzy i systemu TAWS, ostrzegającego przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi, i do fałszywych komend wieży, dołączył się zmylony, w dodatku przerywany, sygnał markera radiolatarni, która upewnia pilotów, że nalatują dokładnie na pas startowy. Bliższa radiolatarnia znajduje się 1,1 kilometra od progu pasa. W stenogramach jest, że piloci odebrali jej sygnał o godz. 10:40:56 - nawigator pokładowy podał, że samolot znajdował się wtedy na pułapie zaledwie 20 m, a powinien odebrać sygnał na wysokości co najmniej 70 m. Dzis już wiemy, że Tu-154 nie przeleciał nad tą radiolatarnią, lecz 40 m obok.


Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
"Gazeta Polska", 11-10-2010.


Więcej w specjalnym wydaniu "Gazety Polskiej", poświęconym wyłącznie katastrofie smoleńskiej (w kioskach i salonach prasowych od 7 października)



Tupolewa sprowadzali ludzie bez uprawnień


TUPOLEWA SPROWADZALI LUDZIE BEZ UPRAWNIEŃ



Osoby sprowadzające polskiego tupolewa z prezydencką delegacją 10 kwietnia w Smoleńsku nie miały uprawnień kontrolerów lotów - ujawnił "Faktowi" gen. Anatol Czaban, asystent szefa Sztabu Generalnego ds. sił powietrznych.

W wieży kontroli lotów w Smoleńsku za przyjęcie polskiego samolotu na lotnisko Siewiernyj odpowiadało dwóch wojskowych. Jak twierdzi gen. Czaban, to byli tzw. kierownicy lotów, a nie osoby posiadające uprawnienia kontrolerów.


Okazuje się, że wojskowi z Siewiernego od dłuższego czasu pracowali w innej jednostce wojskowej, a uprawnienia do sprowadzania samolotów po pół roku wygasają i muszą być odnawiane - pisze "Fakt". Według informacji dziennika, obaj wojskowi sprowadzający polską maszynę podczas przesłuchań przed prokuratorami nie odpowiedzieli na pytania o kwalifikacje i aktualne certyfikaty dopuszczenia do pracy w wieży kontroli lotów.


wg
"Fakt", 30-09-2010.



Smoleńsk : możliwe są zarzuty


SMOLEŃSK : MOŻLIWE SĄ ZARZUTY



Zaniedbania w zabezpieczeniu wraku tupolewa nas niepokoją – mówi prokurator generalny Andrzej Seremet.

Rz: Na jakim etapie jest polskie śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem ?

Andrzej Seremet, prokurator generalny : Śledztwo zbliża się do półmetka, mam tu na myśli nie tyle kontekst czasowy, ile zakres zebranych materiałów. Dalszą dynamikę tego śledztwa będzie można uzyskać po tym, jak wejdziemy w posiadanie niezbędnych dokumentów, na które czekamy od prokuratury rosyjskiej.

O jakie dokumenty chodzi ?

Protokoły sekcyjne, protokoły związane z zasadami nawigacji i organizacji lotniska oraz dowody rzeczowe w postaci szczątków samolotu i oryginałów nagrań czarnych skrzynek.

To kluczowe materiały ?

Tak, te dowody będą miały kluczowe znaczenie dla końcowych wniosków śledczych.

Czy jest jakiś termin przekazania tych materiałów ?

Jeśli chodzi o protokoły sekcyjne, było to przedmiotem rozmowy, jaką przeprowadziłem w ubiegły piątek z prokuratorem Jurijem Czajką. Uzyskałem zapewnienie, że zwróci się w tej sprawie do swojego zastępcy prokuratora Aleksandra Bastrykina, który nadzoruje to postępowanie. Jeśli chodzi o drugą grupę dokumentów, uzyskaliśmy wstępne zapewnienie, że te materiały znajdą się w zestawie dokumentów, które zostaną przekazane Polsce w dalszej kolejności.

Może to nastąpić już podczas wizyty prokuratorów Prokuratury Generalnej Federacji Rosyjskiej w Polsce, która planowana jest na 14 października. Jeśli chodzi o trzecią grupę, czyli dowody rzeczowe w postaci czarnych skrzynek i szczątków samolotu, to te materiały były dotąd w gestii MAK (Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego – red.). Prokuratorzy rosyjscy także nie mieli do nich dostępu. Skoro MAK już zakończył badania, liczymy, że zostaną one przekazane prokuraturze rosyjskiej, która udostępni je nam.

Jeśli śledztwo jest na półmetku, to rozumiem, że żadna z czterech wersji śledztwa, jakie przyjęto na początku, nie została jeszcze wykluczona ?

Utrzymujemy stale tę samą formułę śledztwa, gdy idzie o wersje przyczyn katastrofy.

Z tym że jeśli chodzi o zamach, czyli jedną z tych czterech wersji, to nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby potwierdzać tę tezę, stąd też prawdopodobieństwo tej wersji uległo osłabieniu. Oczywiście nie zostanie ona wykluczona, dopóki śledztwo się nie skończy.

Rosjanie przekazali całą masę dokumentów. Czy są już przetłumaczone ?

Tłumaczenie jest na ukończeniu.

Jaki jest status wraku Tupolewa ? Czy jest traktowany przez prokuraturę jako materiał dowodowy ?

Wrak ma istotne znaczenie dla śledztwa i będzie uznany za dowód rzeczowy. Ale żeby tak się stało, musi wrócić do kraju. Obecnie według mojej wiedzy nadal jest w posiadaniu MAK. Myślę, że po zakończeniu dochodzenia przez MAK współpraca między prokuraturami przyspieszy. Wrak znajdzie się w rękach rosyjskich śledczych, w efekcie możliwość przekazywania dowodów będzie o wiele większa, niż ma to miejsce teraz.

Kiedy został złożony wniosek o zabezpieczenie szczątków samolotu ?

Zaraz po katastrofie, a następnie w sierpniu.

Dlaczego Rosjanie nie traktowali tego wraku jako dowodu ?

Traktowali. MAK przeprowadzał na nim badania. A prokuratura rosyjska nie mogła, bo w posiadaniu tego dowodu był MAK, stąd też wszystko, co dotyczyło tego wraku, było dotąd w gestii tej instytucji. Nawet spotykaliśmy się z tłumaczeniami ze strony prokuratury rosyjskiej, że ogrodzenie tego wraku czy jakiekolwiek inne czynności zabezpieczające są zależne od MAK i nie mogą w związku z tym nic zrobić.

Rosyjskie zaniedbania w jego zabezpieczeniu wynikają ze złej woli ?

Nie sądzę. Osobiście uważam, że oni podchodzą do całej sprawy mniej emocjonalnie niż my. Jest tam mniej wrażliwości.

Ale przecież wrak jest istotnym materiałem dowodowym. Nie można sprawy sprowadzać do braku wrażliwości.

Owszem tak, jeśli traktować sprawę profesjonalnie. Dlatego te zaniedbania bardzo nas niepokoją. Zwróciłem się do strony rządowej o pomoc w tym zakresie.

Wiele już składał pan do strony rządowej takich wniosków o wsparcie ?

Nie, bo nie ma takiej formuły prawnej. Ale oczywiście wielokrotnie telefonicznie zwracałem się do czynników rządowych, żeby podjęto odpowiednie kroki w celu zabezpieczenia wraku. Wiem, że takie zabiegi były podejmowane. Efekty są niezależne ode mnie.

Na lotnisku przed kilkoma dniami znaleziono ludzkie szczątki.

Wielokrotnie już powtarzałem, że przy tego rodzaju katastrofie szczątki mogą być odnajdowane długo po tym wydarzeniu. Rzecz jasna, wszystko zależy od sposobu i jakości eksploracji terenu. Ta konkretna okazała się niedoskonała.

Kiedy będzie podpisana umowa, która umożliwi lepszą współpracę z prokuraturą rosyjską ?

Rozróżnijmy dwie umowy. Pierwsza jest przygotowywana przez ministra sprawiedliwości i dotyczy pomocy prawnej. My natomiast jako Prokuratura Generalna chcemy podpisać porozumienie na niższym szczeblu, tj. memorandum. Mam nadzieję, że nastąpi to 15 października podczas wizyty prokuratora Czajki w Polsce. Memorandum umożliwi nam lepszą współpracę. Dzisiaj różne kontakty prokuratorskie, choćby telefoniczne, nie mają podstawy prawnej.

Na dobrą sprawę w takiej sytuacji Rosjanie mogą odmówić przekazywania materiałów do czasu zakończenia przez nich śledztwa.

Czy to memorandum umożliwi naszym prokuratorom prowadzenie śledztwa na terytorium Federacji Rosyjskiej ?

To nie będzie możliwe na podstawie memorandum. Do tego byłaby potrzebna umowa międzynarodowa. Prokurator generalny nie ma możliwości zawierania takich umów.

Jaki jest stan śledztwa, jeśli chodzi o terytorium Polski ?

Zakończenie tego wątku jest jeszcze niemożliwe. Czekamy na dokumenty i ustalenia ze strony rosyjskiej m.in. o zakresie odpowiedzialności osób odpowiedzialnych za przyjęcie samolotu na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Zapytam jeszcze o zarzuty.

Są możliwe. Jednak proszę pamiętać, że jeśli prokurator chce postawić komuś zarzuty, nie może mówić o tym wcześniej. Powtarzam, jest to możliwe, co nie oznacza, że na pewno nastąpi. Natomiast dzisiejszy stan upoważnia do takich ostrożnych stwierdzeń.


"Rzeczpospolita", 27-09-2010.



Gdzie są ranni ze Smoleńska ?


GDZIE SĄ RANNI ZE SMOLEŃSKA ?

Szokujące zeznania funkcjonariusza BOR




W tajnych aktach prokuratury znajduje się zeznanie funkcjonariusza BOR, który po katastrofie widział trzy karetki pogotowia odjeżdżające z miejsca katastrofy na sygnale – twierdzą informatorzy „Gazety Polskiej”.

Przez pół roku prokuratura nie wykorzystała tych informacji. Gdyby nadała im bieg, obraz śledztwa byłby dziś zupełnie inny. Jeśli rzeczywiście karetki zabrały z miejsca katastrofy rannych, w jakim celu ukrywano fakt ich przeżycia ? Na nasze pytanie : czy prokuratura zweryfikowała te informacje – płk. Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, nie odpowiedział.

Zeznania funkcjonariusza BOR o trzech karetkach wpisują się w komunikat polskiego MSZ po tragedii, że trzy osoby przeżyły, lecz są ranne. Informację taką podał 10 kwietnia o godz. 11:07 czasu polskiego rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Piotr Paszkowski. Jak później pisano, pochodziła ona z agencji Reuters.

Jeśli informacje te zostałyby zweryfikowane, uprawdopodobniłyby hipotezę zamachu. Karetki nie zabierają zmarłych. Ponadto ciał zmarłych nie przewozi się na sygnale. W tych karetkach, które odjechały na sygnale, musieli znajdować się ranni, prawdopodobnie z prezydenckiego samolotu. Jeśli tak było, kim byli i co się z nimi stało ? A przede wszystkim dlaczego ten fakt ukryto ? Co ciekawe, w Agencji Wywiadu, według informacji „GP”, znajdują się trzy notatki z rozmów polskich wywiadowców z Rosjanami, którzy byli na miejscu katastrofy. Ci ludzie zeznali, że słyszeli odgłosy wystrzałów i krzyki ludzkie.

Przypomnijmy, że na filmie, który obiegł cały świat, nakręconym przez Rosjanina tuż po tragedii, słychać strzały. Potwierdza to zeznania innych Rosjan złożone przed polskimi wywiadowcami. Idąc torem teorii celowego spowodowania katastrofy, można zadać pytanie : dlaczego w przypadku przeżycia rannych jednych miano by dobijać, jak spekulują niektórzy, innych zabierać karetkami ? Odpowiedź dałaby identyfikacja osób, które znajdowały się w karetkach.

Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy twierdzi, że wszyscy pasażerowie polskiego Tu-154 M 101 zginęli jednocześnie. Właśnie ta zagadkowa śmierć na miejscu wszystkich 96 pasażerów, stan ciał i niewyobrażalne zniszczenie samolotu po upadku z zaledwie kilku metrów z lotu poziomego przy minimalnej prędkości wydają się ekspertom niezrozumiałe. Według MAK, nie było ani jednego rannego, który zmarłby po godzinie czy dwóch.


Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
niezalezna.pl, 28-09-2010.


Całość artykułu w środowym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska"



10 kwietnia i nadaktywność rosyjskich służb


10 KWIETNIA I NADAKTYWNOŚĆ ROSYJSKICH SŁUŻB


Przed wizytą polskiej delegacji z 10 kwietnia kontrwywiad odnotował nadaktywność służb rosyjskich.

Jak wynika z ustaleń „Naszego Dziennika”, wizyta polskiej delegacji została oznaczona przez kontrwywiad średnim stopniem zagrożenia bezpieczeństwa (czyli stopień podwyższonego ryzyka) ze względu na wzmożoną nadaktywność rosyjskich służb.

Potwierdzenie tej decyzji polskiego kontrwywiadu i informacji na temat wzmożonej aktywności rosyjskich służb aktualnie znajduje się w kancelarii tajnej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

„Nasz Dziennik” dotarł do informacji, z których wynika, że wizyta, której przewodniczył Lech Kaczyński miała „średni” status zagrożenia bezpieczeństwa, a wizyta Donalda Tuska opatrzona została „niskim” statusem zagrożenia bezpieczeństwa.

Jest to istotna informacja, ponieważ jak wynika z zapewnień BOR, a także oświadczenia Radosława Sikorskiego, obie wizyty (prezydenta i premiera) pomimo różnych statusów protokolarnych były organizowane w identyczny sposób jeśli chodzi o względy bezpieczeństwa.

Z informacji „Naszego Dzinnika” wynika, że kluczowe dokumenty zawierają informacje związane z zagrożeniem bezpieczeństwa wizyt z 7 i 10 kwietnia. Na dokumencie dotyczącym wizyty Donalda Tuska znajduje się informacja o „potencjalnym zagrożeniu ze strony terrorystów kaukaskich”, natomiast na dokumencie dotyczącym wizyty Lecha Kaczyńskiego jest informacja o „rozpoznaniu zagrożenia inwigilacją rosyjskich służb specjalnych”.


"Nasz Dziennik", "Gazeta Polska", 27-09-2010.



Kontrolerzy lotu nie znali angielskiego


KONTROLERZY LOTU NIE ZNALI ANGIELSKIEGO



Ruchem lotniczym 10. kwietnia zawiadywali tylko wojskowi, a lot prezydenta był lotem cywilnym - miał zeznać kontroler ruchu ze Smoleńska Paweł Plusnin

Do zeznań Pawła Plusnina dotarli reporterzy TVN 24. Zapis tego, co Plusnin powiedział śledczym, nie był do tej pory znany.

Tuż po katastrofie śledczy przesłuchali także przełożonego Pawła Plusnina, pułkownika Anatolija Murawiowa. Zeznał on m.in., że na lotnisku to kierownik lotu wydaje zgodę na lądowanie (to zasada, która obowiązuje na rosyjskich lotniskach wojskowych), w wieży kontrolnej pracowali tylko wojskowi, a kontroler nie znał języka angielskiego, który obowiązuje w lotnictwie cywilnym.

"Na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku bezpośrednie kierownictwo nad lotami sprawuje kierownik lotów. W dniu 10 kwietnia 2010 r. lotami kierował podpułkownik Plusnin (...) Zezwolenie załodze samolotu na lądowanie wydaje bezpośrednio kierownik lotów, przy czym, obowiązkowym warunkiem wydania zezwolenia na lądowanie jest wizualny kontakt z samolotem, to znaczy, kierownik lotów musi wizualnie obserwować samolot (...)" - zeznał Murawiow. To wskazuje na to, że na lotnisku obowiązywały procedury wojskowe.

- To ma niezwykle istotne znaczenie dla biegu polskiego śledztwa. Mimo że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie dysponuje pewnymi dowodami w tym zakresie, to są one niewystarczające do jednoznacznego określenia statusu lotniska Siewiernyj, jak też wynikających z tego konsekwencji - powiedział TVN 24 pułkownik Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Z informacji przekazanych przez rozmówców TVN24 wynika, że zastosowanie procedur cywilnych powoduje, że odpowiedzialność za decyzję o lądowaniu 10 kwietnia w fatalnych warunkach spada tylko na polską załogę, która zeszła znacznie niżej, niż pozwalały warunki i dopuszczało minimum dla lotniska.

Polscy śledczy jednak się nie poddają się i chcą zbadać inne okoliczności : wyposażenie i stan techniczny urządzeń na lotnisku.


Paweł Plusnin zeznawał także o tym, jak wyglądała rozmowa z pilotami. „Po otrzymaniu z pokładu odpowiedzi o tym, że wysokość 1500 metrów została osiągnięta, wydałem komendę - zająć 500 metrów według ciśnienia lotniska. Następnie zapytałem go : "Czy lądowałeś już na wojskowym lotnisku" ? On odpowiedział "Oczywiście". Powiedziałem jemu, że ustawione są dzienne reflektory, to znaczy - na spotkanie kursu startowego. Następnie pokład powiadomił mnie o zajęciu wysokości 500 metrów. Powiedziałem, że trzeba koniecznie kontrolować wysokość” - powiedział Plusnin. W stenogramach z czarnej skrzynki jednak brakuje tego ostatniego zdania.


KKA, TVN 24
fakt.pl, 24.09.2010.



Resztki trotylu potwierdzają zamach !


RESZTKI TROTYLU POTWIERDZAJĄ ZAMACH !




Zamach jednak był. Ślady materiału wybuchowego wyraźnie wskazują, że na pokładzie Tu-154, którym leciał polski prezydent doszło do eksplozji. Także nieznaczne ślady materiałów izotopowych, które odkryto w resztkach samolotu mogą wskazywać, że za tragedią stały siły dysponujące najnowocześniejszą techniką do niszczenia celów powietrznych. W świetle tych ustaleń nie może być wątpliwości – był zamach. Kto za nim stoi ? Tak mogą wkrótce wyglądać medialne dywagacje, jeśli w dalszym ciągu wrak polskiego Tu-154 będzie stał, tak jak stoi, czyli bez dozoru i niezabezpieczony. Można sobie przecież wyobrazić, że ktoś, komu zależałoby na eskalowaniu „tematu”, uraczyłby resztki samolotu śladami zdetonowanego trotylu czy jakiegoś plastiku, kapnąłby tu i ówdzie jakimiś promilami izotopu, osmalił czymś okolice silnika… Przecież nikt szczątków samolotu nie pilnuje, więc w czym problem ? Po jakimś czasie w wyniku dokładniejszych badań polscy eksperci natknęliby się ślady trotylu i izotopu. Nagle śledczy dostaliby „dowód”, który wywraca dotychczasowe ustalenia. Wiadomość przedostałaby się do opinii publicznej. Rozpoczęłyby się spekulacje. Wnikliwe badania wskazałyby, że zachowana struktura kadłuba i resztek samolotu nie prowadzą do takich wniosków, ale nikt w to już nie wierzy… Przecież są ślady trotylu i innych substancji. Niech nie wciskają kitu. Był zamach. Zabili polskiego prezydenta.

Według wczorajszych informacji medialnych wrak zostanie zabezpieczony najwcześniej za miesiąc.


27-09-2010.
http://alexirin.wordpress.com/2010/09/27/resztki-trotylu-potwierdzaja-zamach



Antoni Macierewicz o śledztwie smoleńskim - Niezależna TV


ANTONI MACIEREWICZ O ŚLEDZTWIE SMOLEŃSKIM - NIEZALEŻNA TV


Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, i Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, oceniają dotychczasowe "postępy" w śledztwie.




Kontrolerzy doprowadzili do katastrofy ?


KONTROLERZY DOPROWADZILI DO KATASTROFY ?


Gdy 10 kwietnia zaległa mgła, wieża w panice pytała Moskwę, czy prezydencki Tu-154 M może lądować.


Na wieży lotniska Siewiernyj 10 kwietnia 2010 r. poza kontrolerem lotów Pawłem Plusninem i jego pomocnikiem Ryżkowem był jeszcze płk gwardii Nikołaj Krasnokutski z Tweru - pisze "Gazeta Wyborcza".

Gdy 10 kwietnia zaległa mgła, w wieży zrobiło się nerwowo. Plusnin i Ryżkow nie radzili sobie. Nie mieli pewności, czy mogą zakazać lądowania polskiej załodze.

Krasnokutski, choć to sprzeczne z procedurami, przejął inicjatywę na wieży - czytamy na portalu Gazeta.pl. Dzwonił do przełożonych w Twerze i do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na zamknięcie lotniska. Prosił o kontakt z "głównodowodzącym", ale odpowiadano mu, że ten jest nieosiągalny. Rozmówcy Krasnokutskiego z Moskwy uważali, że mimo fatalnych warunków Polakom należy pozwolić lądować, bo "może im się uda".

Przypomnijmy, że wbrew temu, co mówił wczoraj na konferencji prasowej płk Ireneusz Szeląg z prokuratury wojskowej, polska załoga nie złamała żadnych zasad. Według karty podejścia lotniska Smoleńsk-Siewiernyj, którą za "Przeglądem Lotnicznym" publikujemy poniżej, wysokość decyzyjna dla tego lotniska wynosi 70 metrów. Jeśli uznać stenogramy za wiarygodne akurat w tej kwestii, Arkadiusz Protasiuk zniżył maszynę do 90 metrów, po czym drugi pilot krzyknął : "Odchodzimy", dając sygnał do podniesienia samolotu. Z niewiadomych przyczyn Tu-154 zaczął jednak wtedy błyskawicznie opadać.


wg
gazeta.pl, niezalezna.pl, 24-09-2010.



Tajemnicze rozmowy na wieży


TAJEMNICZE ROZMOWY NA WIEŻY



Kontrolerom ruchu na wieży w Smoleńsku kazano zezwolić na lądowanie prezydenckiego Tu-154 ?

Kontroler ruchu na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj nie chciał, aby prezydencki Tu-154 M podchodził do lądowania - wynika z informacji, do których dotarła "Polska". Zgodnie z ustaleniami gazety, kontrolerzy 10 kwietnia od początku byli przeciwni lądowaniu polskiej delegacji i mieli zamiar skierować samolot na lotnisko zapasowe, a decyzja o wyrażeniu zgody na lądowanie tupolewa mogła być wynikiem bezpośrednich rozmów z rosyjskimi wyższymi urzędnikami państwowymi lub funkcjonariuszami służb specjalnych. Nowe, być może przełomowe informacje dla polskiego śledztwa znajdują się w nagraniach rozmów z wieży kontroli ruchu.

Edmund Klich przyznał w rozmowie z "Polską", że kontrolerzy kilkukrotnie kontaktowali się telefonicznie w sprawie lądowania prezydenckiego samolotu z ośrodkiem nadrzędnym. Szef PKBWL nie chciał jednak zdradzić, o jaki ośrodek nadrzędny chodzi. Według informacji "Polski", kontrolerzy rozmawiali z kimś w Moskwie i Twerze, komu bezpośrednio podlega wojskowe lotnisko w Smoleńsku. Polski akredytowany mówi, że w trakcie rozmowy używano pseudonimów.


wg
"Polska Times", niezalezna.pl, 23-09-2010.